Jakiś tydzień temu siedziałem późnym wieczorem na tarasie u teściów, oczekując na pojawienie się Ł, T & spółki celem wyjścia na bro...
Z bliżej nieokreślonej oddali doszedł mnie dźwięk, którego nikt mający do czynienia ze żniwami nie pomyli :) Owa piękna muzyka to nic innego jak sześciocylindrowy, rzędowy diesel Leyland SW400, ulokowany w kwadratowym cielsku Super Bizona ZO 56, koszącego właśnie jakieś pole i młócącego radośnie zboże o zmierzchu (chciało by się rzec: z zachodem słońca w tle, ale kombajnu na oczy nie widziałem... musiał być gdzieś daleko).
Aby wyjaśnić, dla czego dźwięk pracującego kombajnu (ten sam silnik montowany był również w Autosanach H-09), z włączonym zespołem żniwnym i młocarnią, powoduje, że łzy mi praktycznie same napływają do oczu ze wzruszenia, muszę cofnąć się do lat młodości.
Wtedy właśnie, będąc szczylem może 10, może 12 letnim uskuteczniałem rajdy rowerem typu rodeo, a potem MMB3 po bliskich i dalszych polach w rejonie zamieszkania mojej babci. W poszukiwaniu kombajnów oczywiście. W 95% Bizonów :) Z domu potrafiłem określić kierunek, ilość oraz oddalenie wspomnianych bizonów od babcinego domu. Potraficie rozpoznać dźwięki pracującego kombajnu, niesione z wiatrem ponad łanami zbóż i świeżymi rżyskami na kilka kilometrów? Myślę, że dla kogoś wychowanego na wsi to żaden wyczyn. Dla mnie wtedy to była magia :)
Zaraz po śniadaniu wskakiwałem na rower i długa na pola, aby poprosić kombajnistę o przejażdżkę, ew. popatrzeć, posłuchać... Do dziś mam te obrazy przed oczami.
Jak zdarzyło się, ze przejeżdżał ulicą, to stałem tam aż nie zniknął z oczu. Maszyna wielka jak dom, szeroka na całą ulicę, głośna i wzbudzająca poruszenie wszędzie, gdzie się pojawiła.
Raz w nocy nawet zeskakiwałem na ślimaka, aby pomóc w oczyszczeniu ze słomy, która zablokował heder. Potem się zorientowałem, że mam rozciętą skórę przy goleni, aż krew zdążyła już skarpetki ubrudzić. Wtedy nie czułem nic, podekscytowany wydarzeniem i sposobnością współuczestnictwa w pracy... do dzisiaj mam bliznę w tamtym miejscu.
Kąpiele w świeżo zmłóconym zbożu, pełnym owadów wszelkiej maści... ale zapach i uczucie ziarenek pomiędzy palcami bezcenne.
Kilka razy dostałem solidne cięgi za swoje eskapady, gdy zapomniało mi się powiedzieć dokąd jadę... od 9 do 22:00 będąc poza domem.
Każdy kombajn na okolicznych polach był mi znany, a każdy "nowy" był wielkim wydarzeniem. Jak na kilkulatka byłem prawdziwym ekspertem od bizonów ;) Różnice konstrukcyjne, kolejne modele, nowości... Nic nie było mi obce. A fakt, ze działo się to w latach 90-tych, renesansie Bizonów na polach (FMŻ chyliła się już ku upadkowi: w 1989 r wyprodukowano 5847 szt, w 1993 już tylko 195), dodaje pewnych walorów historycznych mojej ówczesnej pasji.
Dziś są systematycznie wypierane przez zachodnie konstrukcje. Często używane i w nie najlepszym stanie. Mimo to, zdarza się dostrzec na polu ZO-40 (wyróżnia go bordowy kolor, potem były najpopularniejsze czerwone, pomarańczowe i nowsze: niebieskie) starszego ode mnie, który wciąż pracuje, jak co roku od 40-50 sezonów. Tym bardziej zabolał mnie fakt wyczytany na wikipedii: "Pierwszy egzemplarz serii Bizon nie został sprzedany i był przechowywany przez producenta. Został zezłomowany po przejęciu fabryki przez firmę New Holland Agriculture."
Gdzie byli pracownicy fabryki? Gdzie związki zawodowe? Gdzie prasa i telewizja? Gdzie wreszcie rolnicy, kiedy oddano ten kawał polskiej historii na złom? Ten przykry fakt, oraz wspomniany wcześniej lipcowy wieczór na werandzie, natchnęło mnie do napisania tego posta...