Tak... to chyba sprawa miejsca X, które próbowałem pozyskać. Miesiące starań na marne... wymarzona miejscówka poszła w pizdu. Przez zbieg niefortunnych okoliczności oraz czyjeś znajomości. Teraz już mi przeszło, ale kilka tygodni chodziłem rozgoryczony...
Czy to w przyszłości przerodzi się w coś lepszego? Były ku temu zakusy, ale i one spełzły póki co na niczym. Nie odpuszczam tematu... ale też nie mam już takiej werwy aby się tym ekscytować.
Powinienem wrócić do tego o czym pisałem w poprzednim poście.
Przeważnie mam tak, że nie wierzę... I aby uwierzyć: muszę spróbować. Stad moje bezustanne dążenie do wypróbowywania różnych dróg w tym co robię. Czasem oczywiście (wzorem strego osła) uprę się przy jakimś rozwiązaniu niekoniecznie optymalnym...
Takie kaprysy bywają jednak wybaczalne, o ile prowadzą do celu.
Ćwiczę rzemiosło pisarskie od kiedy zacząłem w ogóle pisać. Wychodzi mi to różnie, zależnie od zaangażowania i "kaprysów". Wypróbowałem też wiele sposobów aby czynić swe grafomaństwo możliwie przyjemnym i sprawnym w tworzeniu. Od zeszytu i ołówka/długopisu przez edytory tekstu, maszyny, dyktafonu, google'a do specjalnych programów. Dzisiaj przedstawię trzy metody, które przeważnie u mnie działają na wyobraźnię ;)
1. Prosty edytor tekstu. IBM T42
W zasadzie nie piszę na MS Wordzie czy jego darmowych odpowiednikach, to ew. można zostawić na edycję czy 2 wersję tekstu. Korzystam aktualnie z Q10 writer, który jest tzw. bez-dystrakcyjnym edytorem tekstu. Domyślnie zajmuje cały ekran, nie ma żadnych linijek czy innych widocznych narzędzi. W zasadzie jest tylko starodawny kursor - kreska tam, gdzie stawiamy kolejny znak. W opcjach można dodać sobie podgląd statystyk (ilość napisanych znaków/wyrazów) czy dźwięk maszyny do pisania ;) Jest kilka programów tego rodzaju na rynku (darmowych) i szczerze je polecam.
Uważać należy natomiast na zgodność różnych wersji pliku przy przenoszeniu do poszczególnych programów. Ja robię zawsze przynajmniej dwie kopie tekstu po zakończeniu "sesji" - przeżyłem dwa pady dysku i przynajmniej jedno istotne uszkodzenie pliku.
Dodatkowo korzystam ze starego laptopa bez dostępu do sieci - aby zminimalizować wszelkie pokusy czyhające na naszą wyobraźnię i uwagę...
W przypadku komputera polecam zaopatrzyć się z klawiaturę mechaniczną. Jest szybsza (w ogóle to najszybsza metoda pisania!) i wytrzymalsza od tańszych odpowiedników opartych na silikonowych gumkach. Wydaje też przyjemny dźwięk :) Mój IBMT42 ma jedną z lepszych klawiatur dostępnych na komputery przenośne, z tego co wiem w niewielu nowych lapkach są dostatecznie foremne, duże i szybko działające klawisze.
2. Elektroniczna maszyna do pisania. Smith Corona XD4900.
Jeden z moich licealnych zakupów, który przeleżał w szafie 10 lat zanim udało mi się zdobyć kartridże z taśmą. Działa teraz zaskakująco dobrze. Pisze się na niej szybko, a zarazem lekko. Klawiatura jest mechaniczna - nie ma porównania do silikonowych budżetówek w większości komputerów.
Przewagę nad komputerem ma taką, że tekst od razu pojawia się na kartce. Trudno też zająć się czymś innym podczas pisania. Dla mnie istotny jest też fakt, że przez brak możliwości edycji maszyna niejako bezustannie pcha nas do przodu w pracy. Mam do niej kilka taśm w zapasie, ale są jeszcze dostępne nowe kartridże do takich modeli jak Erica 3004/3006 oraz Optima SM20/22/24. I te ewentualnie bym polecał amatorom analogowej zabawy - same maszyny można wyrwać z serwisów aukcyjnych czy OLX za 100 zł lub mniej.
3. Mechaniczna maszyna do pisania. Olympia SM3.
Najbardziej ekstrawaganckie narzędzie do pisania, jakie znajdziecie :) W zasadzie większość klasyki od początku wieku z dużą dozą prawdopodobieństwa powstała na jakiejś maszynie do pisania. Jest ciężka, głośna i trzeba nauczyć się jej obsługi, ale ostatecznie daje klimat nieporównywalny z niczym innym. Dostajemy to co wyżej, czyli tekst fizycznie na kartce. Nasz maszynopis jest zawsze gotów, aby do niego usiąść i kontynuować. Nie ma też przy niej miejsca na dystrakcje - czasem trzeba wymienić kartkę na czystą. Dźwięk dzwonka przy końcu linii i mechanizm powrotny wałka daje nam jasno do zrozumienia, że napisaliśmy kolejny wers. Z wad należy wspomnieć, że jest wolniejsza od dwóch powyższych. Bywa to wadą, ale może być też zaletą, gdyż w połączeniu z brakiem możliwości edycji tekstu wymusza na nas głębsze przemyślenie tego, co piszemy. Samo pisanie jest też w pewien sposób wymagające fizycznie - w klawisze trzeba uderzać dość stanowczo. Różnie to działa przy różnych modelach, ale jakaś siła zawsze jest wymagana. Doskonała do krótszych form: listów, opowiadań etc.
Poza wadami i zaletami poszczególnych rozwiązań wszystkie łączy jeden mianownik: brak dystrakcji. W przypadku maszyn jest to także nie mniej dla mnie istotne "pchanie do przodu" z wstukiwaniem kolejnych wersów. Edytor tekstu umożliwia nam korektę na żądanie, co nieraz prowadzi do niepotrzebnego zatrzymywania się w miejscu. Obecnie wałkuję metodę parcia na przód i zostawiania edycji na drugą wersję tekstu - kiedy można się skupić na technicznej warstwie, a jednocześnie mieć już całą historię "ma papierze". Zobaczymy, jak mi to wyjdzie ;)
Głód na Bizonowe gadżety nie odpuszcza zatem na urodziny zażyczyłem sobie od swojej lepszej połowy kilka pierdółek z jakże obiecująco wyglądającego asortymentu sklepu nikiniki.pl.
Mam w swojej szafie koszulkę z logo Super Bizon kupioną rok-dwa temu z pewnej aukcji. Jej jakość okazała się jednak daleka od deklarowanej marki premium nie tylko dla samej koszulki (fruit of the loom) ale też nadruku. Koszulka jest szorstka w dotyku i nierozciągliwa, a sam krój pozostawia wiele do życzenia. Ponadto nadruk zaczął odpadać i się łuszczyć przed osiągnięciem 10 wizyty w pralce - przy użytku rekreacyjnym, jednodniowym, jako główne okrycie wierzchnie latem ;) Produkt z epoki lat 90 i bazarowych okazji... niestety.
Po jakimś czasie...
Niespodziewanie dla mnie wyuczone algorytmy SI wyszukiwarki, przy współpracy z nie mniej bezdusznym automatem w portalu społecznościowym spełniły moje podświadome marzenia o posiadaniu czegoś fajnego z Bizonem.
Trafiłem na reklamy sklepu nikiniki.pl, który to oferował wysokiej jakości koszulki i bluzy z kultowymi wynalazkami polskiej motoryzacji na nich (i nie tylko). Wśród Żuków, Nys, Ursusów C360 czy Fiatów znalazło się także miejsce na Bizona w najbardziej popularnej wersji Z056. Oczywiście podszedłem do sprawy z pewną rezerwą bo raz: nie lubię jak mi się coś narzuca, czy wręcz kłuje w oczy (kampania promocyjna była zdaje się dobrze opłacona ;)), a dwa, że nauczony doświadczeniem podchodziłem z dużą rezerwą do obietnic "wysokiej jakości".
W zasadzie kluczowy okazał się design, czyli stworzony przez artystę/grafika Jarosława Danielaka kombajn w ciekawym ujęciu. Zresztą każdy z prezentowanych tam wzorów jest "czyiś", a nie skopiowanym po chamsku obrazkiem z internetu. Punkt za to.
Sama grafika nie jest naklejonym na tkaninę sitodrukiem, a niejako "wmalowanym" w koszulkę obrazem (choć adekwatniej należało by powiedzieć nadrukowanym na koszulce).
Oprócz koszulki skusiłem się także na kubek, tych nigdy dość! Torba na zakupy została za to dana niejako w gratisie do zamówienia - teraz ta opcja dostępna jest przy okazji paczki prezentowej.
Sama obsługa klienta oraz przesyłka zrobiły na mnie dobre wrażenie. Rynek customowych gadżetów jest nasycony, ale osoby stojące za marką odrobiły lekcje i wyszły naprzeciw klienta z czymś świeżym i niebanalnym.
Koszulka jak na razie sprawuje się doskonale. Jest wykonana z przyjemnego materiału, krój ma nowoczesny, dobrze leżący na człowieku ;) Po nadruku nie widać na razie zużycia (kilka prań już za sobą ma), ale mogę zapewnić, że przynajmniej nie będzie odpadać, a afekt sprania maskuje sam obrazek ze swoimi postrzępieniami i efektami artystycznymi. Grafika wygląda jakby włókna były barwione "fabrycznie". Jej jakość jest nieporównywalna do sitodruku.
Do kubka w zasadzie także nie można się przyczepić, poza faktem, że to najprostszy model. Chciało by się mieć coś ciekawszego w formie. Czy inny model, czy np. z kolorowym wnętrzem - czerwone prezentowało by się doskonale.
Torba jak torba - dość sztywny materiał, użytkowałem w zasadzie dwa razy i porównując do innych tego typu to jest wykonana z grubszej tkaniny. Miły dodatek.
Sumarycznie mogę polecić, gdyż nie ma niczego lepszego obecnie na rynku. Patrząc na stale poszerzaną gamę wzorów i produktów (dziecięce body, bluzy, pudełka słodyczy, ściereczki do okularów czy plakaty....) z czasem każdy znajdzie coś dla siebie. Nie brak także motywów rolniczych w ofercie :) Bardzo fajna opcja na prezent!
Z uwag na koniec polecałbym biały kolor w przypadku Bizona. Przy innych wzorach dostrzegłem, ze niektóre kłócą się z wybranymi kolorami nadruków (np. czarna koszulka z Bizonem wygląda dziwnie...)
Cieszy skala (1:25), chociaż odwzorowanie kombajnu pozostawia nieco do życzenia.
Od niedawna firma ta ma także w swojej ofercie nowy model Bizona w wersji eksportowej Z5056, w trzech skalach (1:72, 1:87, 1:120) i zdaje się, że z nieco wzmocnionego materiału: model wycięty laserowo z barwionego w masie kolorowego kartonu:
Tutaj także link do pełnej oferty producenta pod hasłem "Bizon". Znajdziemy tam żywiczne koła do prezentowanych modeli, wycinane laserowo elementy czy kalkomanie. Miejmy nadzieję, że oferta powiększy się o inne modele FMŻ.
Wydawnictwo ma w swojej ofercie także inne modele polskich maszyn rolniczych oraz znanych nam pojazdów z okresu PRL.
W swoim życiu kilkukrotnie udało mi się otrzeć o wypadki/przypadki czy wydarzenia tak nieprawdopodobne, że mogłyby nosić znamiona cudu. Dzisiaj dotarło do mnie, że oto znów, nieświadomie, dawno temu (ale to prawda!) i w sumie całkiem przypadkowo maczałem swe paluszki w pewnej niesamowitej historii.
A zaczęło się niewinnie, od telefonu pewnego klienta zainteresowanego (pilnym!) transportem kombajnu. Pracowałem wtedy jako spedytor w firmie Sobol-Trans, więc nie było to dla mnie nic szczególnego - robiliśmy to niemal codziennie: jednym z filarów działalności firmy był właśnie transport kombajnów po EU. Kombajn okazał się być naszym rodzimym Super Bizonem Z056, który to jakiś pasjonat emigrant z USA kupił w okolicy Zambrowa. Tak się złożyło, że byliśmy w okolicy, mieliśmy wolne auto... i w godzinkę nasz transport pojawił się u gospodarza :)
Zapamiętałem to zlecenie dokładnie, gdyż nigdy wcześniej, ani później nie woziliśmy Bizona. Generalnie specjalizując się w kombajnach zachodnich, przeważnie dużych, naszymi klientami byli importerzy czy firmy usługowe wynajmujące kombajny na usługi na terenie całej Europy. No i był to jeden z nielicznych transportów, które przeprowadziłem sam od A do Z.
Na zdjęciu już zapakowany, ale więcej można się dowiedzieć z filmu, na który natrafiłem dopiero dzisiaj:
Tak oto stałem się jednym z trybików w dość skomplikowanej maszynie. Na razie bowiem chodzi tylko o zakup Bizona, filmik na YT... a szczęśliwy nabywca nie jest w sumie gwiazdą Hollywood ;)
Przejdźmy zatem o kilka lat do przodu... kiedy to studiując historię FMŻ natrafiłem na ślady LONGa 5000 - jednej chyba z najbardziej nietypowej wersji eksportowej w historii FMŻ.
LONG 5000 to wersja Bizona Super z powiększonym zbiornikiem na ziarno, hydraulicznym otwieraniem rury zsypowej czy często o napędzie hydrostatycznym... Co w latach jego produkcji było absolutnie wyjątkowe i stosowane tylko w eksporcie. Co ciekawe również zegary były w jednostkach stosowanych w USA. No i oryginalnie malowane były na niebiesko, co w krajowej produkcji pojawiło się dopiero w połowie lat 90-tych. Importer na miejscu naklejał swój logotyp, oraz doposażał kombajn w motowidła produkcji JD, klimatyzację oraz sieczkarnie.
Po wysłaniu tych 200 sztuk za ocean generalnie importer zrezygnował z dalszej współpracy. A pozostałe w fabryce kilkadziesiąt sztuk przemalowano na czerwono i zaoferowano jako Bizon America na rynek skandynawski. Kilka-kilkanaście sztuk doczekało się re-eksportu do Polski i można gdzieniegdzie spotkać takiego Bizona w polu.
Aż dziwne, że nigdy nie rzucił mi się w oczy... wszak był czas, że przejeżdżałem tamtędy codziennie :)
Wracając jednak za ocean... Przez dłuższy czas pojawiały się różne zasłyszane fakty o Longach. Ktoś sobie przypominał, że takiego widział. Gdzieś dwa stały przy drodze... Polonia dość aktywnie starała się wytropić ślady ukochanej ojczyzny na jankeskich rżyskach. Bez skutku.
Obserwowałem te starania przez dłuższy czas. Nie napawały szczególnym optymizmem, zwłaszcza, że los tych kombajnów był raczej przesądzony. Bez dostępu części zamiennych prędzej czy później kończyły na złomie... A czy jakiś mógłby przetrwać te prawie 50 lat w stanie nie jako kurnik albo porośnięty badylem wrak?
Dopiero na tym forum
udało się natrafić na ślad jednego z 200-230 egzemplarzy
wyeksportowanych do USA, który najprawdopodobniej przetrwał do
dzisiejszych czasów. Odzew był tak duży, że gość, który umieścił ten post został zasypany wiadomościami od Polaków, a na forum nie dało się zarejestrować z zagranicy (próbowałem... :D).
Historia zakończyła się jednak happy-endem, jak w dobrej, hollywoodzkiej produkcji ;)
Kombajn został odnaleziony i kupiony przez pasjonata-emigranta z Polski.
Za 200$ ów szczęśliwiec zakupił kombajn, który podczas 3 żniw uległ awarii i przez kolejne kilkadziesiąt lat przestał w garażu w stanie nienaruszonym - właściciel zapewne miał problem z importem części z Polski. Udało się zatem odnaleźć wyjątkowy egzemplarz w naprawdę wyjątkowym stanie (ze świecą szukać w Polsce tak zadbanego zwykłego Bizona).
Ale gdzie w tym mój udział?
Cóż... wprawdzie kontaktowałem się z tym i owym, miałem już nawet heroiczny plan jak ew. sprowadzić toto do kraju, gdyby udało się go odnaleźć... z gotową listą kontaktów muzeów, firm transportowych i mediów, które mogłyby dopomóc sprawie ;) No ale na szczęście nie było to potrzebne :)
Klamrą, która spina całość jest fakt, że Bizon, którego pomagałem przewieźć przez pół Polski kilka lat temu i Long 5000 cudem odnaleziony po drugiej stronie oceanu mają tego samego właściciela :)
Nie ma takiej rzeczy, której nie można spierdolić, prawda?
Entropia podświadomie zawsze była moim celem w życiu. Może nie do końca pożądanym czy nawet chcianym... ale trzeba w końcu nauczyć się z tym żyć.
Co zatem dobrego może wyjść z życiowej tendencji do rozpieprzania rzeczy naokoło?
Zaczerpnięte z fizyki pojęcie entropii
zyskało popularność w obszarze kultury i sztuki w latach 60., między
innymi dzięki artystom i teoretykom skupionym wokół nowojorskiej ,,Park
Place Group”. Entropia stała się nową
perspektywą dla sztuki, która celebruje rozpad, demontaż, dekomponuje
czas, materię i przestrzeń, by przyjrzeć się tym wyizolowanym czynnikom.
Entropia nie musi prowadzić do chaosu, jak to ma miejsce w przypadku
nauk społecznych, gdzie termin ten stał się metaforą dla procesów
wewnętrznej organizacji społecznej. W układach społecznych stan o
niskiej entropii i wysokim stopniu wewnętrznej organizacji odpowiada
społeczeństwom stanowym, kastowym oraz monarchistycznemu czy
dyktatorskiemu reżimowi władzy. Wzrost entropii wydaje się być procesem
pozytywnym, stwarzającym przestrzeń dla wolności jednostek.
Podczas wojny świetnie sprawdziłbym się jako sabotażysta :p
Wyburzenia, demolki, na zlecenie i bez...
Instruktor BHP z powołaniem.
Instruktor jazdy ;)
Doradca małżeński :D
itd.
No ale najistotniejsza zaleta ukazała mi się za sprawą pewnego obrazka z pinterestu ;)
Obserwuję tam kilka tablic z interesującymi mnie tematami. Jedną z nich jest porady dot. pisania i na tejże ukazała się złota rada pewnego użytkownika (obrazek zapisałem na dysku, autora niestety nie)
Pozwoliłem sobie przetłumaczyć:
Myślę, że to najlepsza rada dotycząca pisania, jaką
kiedykolwiek dostałem. Pochodziła od autora popularnych powieści, który
odwiedził moją szkołę, gdy byłem w klasie 8.
Powiedział, że kiedy
chcesz napisać powieść lub jakąkolwiek inną historię, typowy system „O
czym jest moja historia? O kim ona jest? Co się stanie?”. są najgorszą
rzeczą, jaką możesz zrobić.
Pisanie jest o wiele prostsze.
Jego rada polegała na postawieniu sobie trzech pytań, których nigdy nie zapomnę:
Kim jest ta postać?
Czego postać chce bardziej niż czegokolwiek?
I jak mogę jej to uniemożliwić?
Prawda, że piękne?
Ale w międzyczasie przepuściłem to przez pryzmat swoich doświadczeń i wyszła mi krótsza, treściwsza wersja. Pomijając wstęp:
Kim jest ta postać?
Czego chce najbardziej na świecie?
Jak można mu to spierdolić!?
Oto ja, dziecko szczęścia i entropii, żyjące w idealnym miejscu i czasie (kraju zwłaszcza), otrzymałem istne objawienie na swej drodze ku nicości... Teraz mogę zawrócić, spojrzeć odważnie przed siebie i z pełną odpowiedzialnością za swe moce rozpierdalać wymyślone życiorysy w imieniu i na chwałę kilku muz.
Życie jest piękne.
Tytuł trochę nieoczywisty, ale z racji, że trwa wciąż "okres świąteczny", film z tytułu osadzony jest w tejże ramie czasowej... a polskie tłumaczenie nijak się ma do oryginału (Die Hard) to wybornie wpasował się w moje małe tapu-tap.
A zatem:
COLD HARD TYPE
(czego tłumaczyć się nie odważę)
Z tytułem:
Paradigm Shifts: Typewritten Tales of Digital Collapse
co można zrozumieć jako:
Przesunięcia Paradygmatu: Wystukana na Maszynie Opowieść o Cyfrowym Upadku
A w nim moje skromne opowiadanie: The Eve of War - świąteczna "Wigilia Wojny", czy tam poprawnie językowo: "W przededniu Wojny"
Śpiesząc z wyjaśnieniami: wziąłem udział w projekcie non-profit w środowisku zafiksowanych fanów maszyn do pisania. Projekt
nazywa się COLD HARD TYPE.
Znane
w środowisku persony skrzyknęły się, aby stworzyć antologię opowiadań,
której głównym założeniem było wyeliminowanie z życia doczesnego
nowoczesnej technologii i powrót do łask ukochanych maszyn (oraz innych
zapomnianych/wypartych przez cyber-rewolucję urządzeń, zwyczajów itd).
Klimaty
dość mocno post-apo, anty-digital - z uwagi na konieczność wyeliminowania nowoczesnej technologii ze świata przedstawionego, a zwłaszcza komputerów i wszystkiego tego, co przyczyniło się do wyparcia maszyny do pisania z użytku.
Ale też widoczne trendy slow-life, hipsterstwa i
generalne wskazanie na to, co nam odebrał postęp technologiczny - wiele nutek zwykłej, swojskiej nostalgii. Warunkiem,
oprócz ogólnego zarysu upadku cyfrowej cywilizacji i wskrzeszenie
zapomnianych maszyn do pisania - które to miałby być istotnym elementem
prezentowanych historii, byłonapisanie owego skryptu na maszyniei OFC po angielsku - w
takiej formie są one w książce publikowane.
Z początkowo zaplanowanego zbioru opowiadań powstała 2 tomowa antologia, publikowana na zasadzie print on demand/selfpub.
Wymagający proces twórczy - zdjęcie dramatyzowane.
Aby nie było za
łatwo, w jury zasiadło dwu czynnych profesorów (filozofii i anglista)
oraz pisarz. Jakaś tam selekcja była, gdyż odrzucono część nadesłanych
tekstów.
Warto
tez wspomnieć, że w projekt zaangażowało się wielu amatorów,
profesjonalistów (niekoniecznie stricte pisarzy) oraz było to wyjątkowo
międzynarodowe środowisko.
Nadesłano ponad 90 opowiadań, 7 wierszy
i 15 zdjęć. Autorzy pochodzą z USA, Kanady, Meksyku, Niemiec,
Francji, Anglii, Norwegii, Szwajcarji, Polski, Australii,
Tajlandii i innych.
Co mi przynosi szczególną satysfakcję to fakt, że napisałem swoje opowiadanie od razu po angielsku oraz, że udało mi
się na etapie redakcji zachować smaczki kulturowe oczywiste dla naszego
środowiska (rzecz dzieje się ofc w Polsce), ale niekoniecznie zrozumiałe
dla obcokrajowców. Na etapie redakcji w zasadzie przepisano moje
opowiadanie (normalka na zachodzie, choć zwykle autor robi to sam), ale z
zachowaniem 90% mojego stylu (reszta poległa w zderzeniu z angielską
gramatyką). Przepisanie miało na celu uczynić mój angielski - międzynarodowym angielskim.
Tom pierwszy skupia się na przedstawieniu procesu upadku cywilizacji (w nim znajduje się moja skromna twórczość), natomiast drugi przedstawia świat już okrzepły w nowych ramach. Poszczególne opowiadania nie należą do długich (limit 5000 słów, ok 10 str. maszynopisu) i są ciekawym przekrojem przez różne wizje upadku cywilizacji. Mamy tu wizje dystopijne, utopijne, zalążki kryminału czy opowieści detektywistycznej, klimaty survivalowe czy militarystyczne. Nie brakuje też kameralnych, klimatycznych opowieści. Przekrój tak szeroki i różnorodny jak sami autorzy.
Z tego co udało mi się wywiedzieć, do tej pory udało się sprzedać około 350 szt. każdego z tomów. Sprzedać może nie jest tu właściwym słowem - gdyż cena książki to w zasadzie koszt jej wydrukowania - ale jak na pozycję mocno niszową jest to wynik niezły :)
W tym roku powstaje Tom 3, będący kontynuacją idei stojącej za wydawnictwem. Tym razem oprócz idei promowania użycia maszyn do pisania jest Podróż w Czasie :)
Gdyby ktoś chciał spróbować, to zapraszam i polecam:
https://loosedogpress.blogspot.com/