Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem maszynę do pisania, jeszcze zanim stałem się posiadaczem komputera (co obawiam się, było jednym z ostatnich tego typu "przypadków" XX wieku), urzekła mnie swoim designem oraz jakością wykonania. Jak wspomniałem we wcześniejszym poście: była to niemiecka Olympia SM3, jedna z najdoskonalszych przenośnych maszyn stworzonych przez człowieka (jak zresztą cała linia SM, ale to 3 i 4 generacja jest najpopularniejsza i ich produkcja przypadła na złoty wiek tych urządzeń).
Każdy mechanizm chodził świetnie w urządzeniu, które miało na owy czas prawie 50 lat. A kiedy moja Olympia poszła w świat, miała lat 64 i nadal działała wzorowo.
Przy obecnym tempie wymiany technologicznej, wydaje się to wręcz abstrakcyjne... Ale też maszyna miała tylko jeden cel... po prostu pisać.
Na zachodzie wciąż wielu profesjonalistów używa maszyn do pisania. Przede wszystkim dlatego, że generalnie pozwala się skupić tylko na tym, do czego została stworzona. I wielu pisarzy ma zwyczaj tworzyć pierwszą wersję swoich tekstów w formie maszynopisu. Pozwala to bez przeszkód wyrzucić z siebie historię, która następnie będzie mogła być edytowana i poprawiana z użyciem nowoczesnych technologii.
Jest jeszcze coś, co powoduje, że są to wyjątkowe wynalazki. Ich ponadczasowość, cena (porównywalna z dzisiejszymi nowoczesnymi komputerami czy smartfonami z najwyższej półki), i użyteczność powodowała, że nie tylko o nie dbano, ale także przez lata taka maszyna częstokroć obrastała w historię.
Tak było i z moją Olympią SM3, którą zakupiłem niedawno od pewnej pani z Warszawy. Zwróciła moją uwagę polskimi znakami, gdyż generalnie nie spotkałem się wcześniej z Olympią SM3 z polską klawiaturą. Ta miała dodatkowo nietypowy jej układ, co widać na zdjęciu (generalnie 99% maszyn sprzedawanych w Polsce miało identyczny układ klawiatury, jak w Łuczniku prezentowanym wcześniej).
Jest to także nieco bogatsza wersja DeLuxe, która charakteryzuje się szyną z tabulatorami na tylnej części wózka - czego nie miała moja niemiecka "siotrzyczka".
Dzięki odrobinie szczęścia oraz woli współpracy pani Ani, udało mi się conieco dowiedzieć o historii egzemplarza nr 647757.
Ten konkretny egzemplarz należał pierwotnie do p. Tadeusza Ilnickiego, polskiego malarza żyjącego w latach 1906-1993, urodzonego na Podolu na Ukrainie.
Jego życiorys mógłby posłużyć za kalkę historii państwa Polskiego. Kształcił się w Odessie, aby zostać tam aresztowany podczas czystek Polaków w 1929 r, a następnie skazany na 3 lata gułagu w Archanielsku za organizację polskiego ruchu oporu. Udaje mu się jednak uciec i dostaje się do Francji w 1930, gdzie kontynuuje naukę malarstwa i witraży. W1933 wraca do kraju z uwagi na trudną sytuację finansową i osiada na Wołyniu (u ciotki). Tam pracuje aż do 1939 i rozpoczęcia wojny, aby uciec do Francji, a następnie Anglii: gdzie zaciąga się do I Dywizji Pancernej gen. Maczka. Po wojnie osiada w Anglii i rozwija swoje zamiłowania malarskie.
W 1976 artysta podarował 40 obrazów ze swego dorobku Muzeum Narodowemu w
Warszawie, ale jego monograficzna wystawa odbyła się dopiero w 1985
roku.
Pod koniec lat 80. XX wieku Telewizja Polska nakręciła film o
artyście pt.: „Człowiek w łódce”.
Po upadku komunizmu w 1989 roku Tadeusz Ilnicki wrócił z emigracji do kraju. Zamieszkał w Warszawie.
Maszynę wyprodukowano w roku 1955, a sądząc z Polskich znaków, służyć mogła do pisania korespondencji, wspomnień... oraz opisywania obrazów :)
Przejdźmy dalej.
Nie jestem pewien w którym momencie Olympia została podarowana p. Edmundowi Bronowskiemu (1924-2016), który to był rodziną dla p. Ilnickiego (ich losy zacieśniły się na Wołyniu).
Pan Edmund był związany po wojnie z Kętrzynem i tamtejszą społecznością. Grywał w "objazdowym teatrze" ZNAK, należał do chóru przykościelnego oraz angażował się przez całe swoje życie w liczne wydarzenia kulturalne. Od imprez szkolnych przez aktywność w Towarzystwie Miłośników Kętrzyna, Obronie Cywilnej Kraju, aż po konkursy literackie - gdzie jak sądzę Olympia była wielce pomocnym narzędziem. Z życia zawodowego warto wspomnieć o pracy w Urzędzie Skarbowym, następnie WKU, w którym p. Edmund doszedł do stopnia podpułkownika. Na emeryturze nadal aktywnie uczestniczył w życiu miasta, zostając nawet radnym. Nigdy nie myślał o opuszczeniu Kętrzyna, które to miasto stało się jego małą ojczyzną.
Pan Edmund związany był aktywnie z życiem Kętrzyna aż do późnej starości. Z tego co dowiedziałem się od wnuczki p. Edmunda (która sprzedała mi tę maszynę) pisywał na niej również swoje wspomnienia z Wołynia, wojennej tułaczki oraz inne teksty związane ze swoimi zainteresowaniami.
Oto jak pożegnano go w miejscowej gazecie:
"Można odejść na zawsze, by stale być blisko..." Ks. J.Twardowski Z
żalem i smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci Śp. Edmunda
Bronowskiego Radnego Rady Miejskiej w Kętrzynie w latach 1998-2002
Wieloletniego pracownika Urzędu Miasta Kętrzyn Rodzinie i Bliskim wyrazy
szczerego współczucia składają Burmistrz Miasta Krzysztof Hećman, radni
Rady Miejskiej w Kętrzynie oraz pracownicy Urzędu Miasta Kętrzyn
Jak widać tak niepozorna, w przeważającej części zapomniana rzecz, może opowiedzieć niejedną historię.
Bardzo fajnie prowadzisz tego bloga, brawo :)
OdpowiedzUsuń