środa, 24 października 2018

Do trzech razy sztuka.

Jest w życiu mężczyzny taki moment, że ma do wyboru jedną z trzech dróg.
Podjąć wyzwanie i udowodnić coś sobie.
Spierdolić.
Urżnąć się.
Cóż. Wybierając to trzecie, przypadkiem zaliczyłem wszystkie. Ale od początku...

Co może myśleć gość przed czterdziestką, z dwójką dzieci, kredytem na mieszkanie na kolejne dwadzieścia, chujową robotą i problemami z siusianiem? Dodając do tego pożycie małżeńskie będące przedmiotem studiów na wydziale paleontologii, auto z poprzedniego wieku i kryzys wieku średniego pukający do drzwi możecie mieć mniej więcej obraz mej egzystencji. A i tak wymieniłem tylko superlatywy.

Kiedy do mnie dotarło, co mnie czeka poszedłem do baru... Ale stwierdziłem, że nie stać mnie na takie luksusy, więc następnie udałem się do dyskontu (marka wiadoma). Zakupiłem półtora litra znamienitego alkoholu po najtańszej cenie. Stamtąd mogłem udać się tylko w jedno miejsce... do garażu.
Zadzwonił bym po kogoś, złapał sąsiada po drodze... ale nic z tych rzeczy nie nastąpiło. Zacząłem więc sam się łoić jak przystało: do lusterka. Włączyłem radio i prześledziłem swe życie od początku... nie było tego wiele, ledwie na ćwiartkę. Cóż począć? Wypominanie... wszystkie okazje, które przegapiłem albo zmarnowałem. Wszystkie złe decyzje... Stare, zdawałoby się zabliźnione rany. Taaak, to pasowało i pół litra strzeliło jak z gwinta. Dopadł mnie marazm. Już nie kontrolowałem niczego, co się ze mną dzieje. Telefon warczał w kieszeni ale miałem to w dupie. Podobnie jak porę dnia, temperaturę, dzień, miesiąc, rok... Ponad litr wódki to nie w kij dmuchał.
Byłem tam gdzie chciałem być: w krainie nibylandii. Niby problemów, niby zawodów, niby siwych włosów.... wszystko było na niby. Za to ja byłem naprawdę. I miałem to wszystko w dupie.
Mało poetycko, ale prawdziwie.
Zacząłem dopijać trzecią butelkę, kiedy znalazłem się w szpitalu...
Co kurwa?
- Gdzie ja jestem? - zapytałem mało wyraźnie jakiejś baby w białym kitlu.
- W szpitalu.
- Kurwa... co? - jej odpowiedź wydała mi się tyleż oczywista, co i mało konkretna. Głowę rozsadzało mi od środka. Miałem nudności, zaburzenia widzenia i cały wachlarz skutków ubocznych przedawkowania alkoholu. Wywracało mi flaki, czułem się otępiały i pobudzony jednocześnie.
- Kładź się pan. Zaraz pana zabiorą.
- Co? Gdzie? - pytania pozostały bez odpowiedzi. - Kurwa... - ogromny bandaż okręcony był wokół mojej lewej dłoni i ręki. - Co to?
- Opatrunek.
- No... - ostatnią rzeczą jaką pamiętam była szyjka butelki w mojej dłoni. Następnie ocknąłem się tutaj. - Ale co się stało?
- Nie wiem, dowie się pan więcej na komendzie.
- Co?
- Proszę leżeć spokojnie aż kroplówka się nie skończy.
- A... - po dłuższej chwili dostrzegłem wężyk z igłą wbity w rękę. Nie czułem, aby było mi lżej.

(i urwał... C.D.N.N ;))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz